Wizyt:
Dzisiaj: 1Wszystkich: 1848

POEZJA

  • W CISZY I BIELI
    W CISZY I BIELI

 

 

                    REMINISCENCJE  TATRZAŃSKIE

 

              PORANEK

         Na krawędzi nocy i na dnia granicy,

         Gdy ciemność jasności miejsca ustępuje,

         A rześkie powietrze sen z oczu przegania -

         To myśl pierwsze słowa ku Bogu kieruje;

         Nieświadoma drogi - bo zew sam poniesie,

         U progu dnia snuje wyprawę w błękity -

         Żlebami, graniami, w górę ponad szczyty...

         Ufność swą pokłada w Miłości bez granic,

         Do której zanosi  milczące wołanie

         O rozsądek nad każdym stawianym krokiem,

         O opatrzność, kiedy rozsądku nie stanie.

         Jednak zanim niebo przychylnością błyśnie,

         Zorze rozpalają swe piekielne watry;

         Ku przestrodze tarcza ognista się wznosi;

         Niby stosy świętych płoną dumne Tatry...

 

 

               CISZA I BIEL

 

         Biel mgieł z bielą śniegu miesza się i łączy

         W całość jednolitą, gdzie nie widać krańców

         Doliny, ni góry, ni przestrzeni żadnej,

         Łagodności zbocza, czy skalnych ostańców.

         W gęstwinie tej bieli cisza wokół martwa -

         W bladości iskrzącej wzmaga się, pomnaża,

         W odchłani dalekiej, a może w przestworzach,

         Przyciąga, zadziwia, a nawet przeraża...

         Na końcu to świata czy u niebios progu? -

         Aż strach, że nawet myśl tę biel zmącić może,

         A ciszę rozległą i porażającą

         To jedno najcichsze westchnienie - mój Boże!

 

 

              NOCNA WĘDRÓWKA

        

         Dookoła czarna

         Noc zalega ciszą,

         W górze migotliwe

         Tylko gwiazdy wiszą

         I blady krąg świetlny

         Rozjaśnia kamienie

         Wijące się ścieżką

         Tatrzańskie sumienie,

         Co na odsłoniętej

         Przestrzeni widnieje,

         Znikając w kosówkach

         Zupełnie ciemnieje;

         Martwota totalna,

         Odgłosu żadnego,

         Nawet wiatr nie zmąci

         Porządku takiego,

         Ni ptak, ni mucha,

         Ni szalest gałęzi;

         I ślepo i głucho

         Niczym na uwięzi;

         I w górę i dalej,

         Znów trochę poświaty

         I znowu mrok tępy -

         Włóczęga w zaswiaty.

         Z odchłani wychynął

         Szczyt kolejnej góry

         To Świstowa Czuba -

         Wierch nocą ponury.

         Nagle huk Siklawy

         Milczenie przerywa,

         Słychać jak Stawiarski

         Próg woda rozrywa -

         Wielki dzwon tatrzański

         Co obwieszcza komu

         Pobliże schroniska...

         No, nareszcie w domu!

 

 

              APOKALIPSA

 

         Czy anioł śmierci kiedyś tu wędrował,

         Że dziwne stwory, które zastał żywe

         Zaklął na wieki w postaci granitu,

         W panicznej ucieczce skręcone, krzywe?

         Zastygłe w bólu, w ostatniej rozpaczy,

         Ciszy nie zmącą krzykiem przeraźliwym,

         Bo uwięziony we wnętrzu skalistym

         Jest razem z nimi milczący, nieżywy;

         Po tym straszliwym, dzikim cmentarzysku

         Bezczelny wiatr hula i mgły przegania...

         A głazy, martwi tragedii świadkowie

         Czekają na dzień swego zmartwychwstania...

 

 

              KAMIENNA DROGA

 

         Kamień na kamieniu,

         Za kamieniem kamień

         Do góry z mozołem

         Wznosi się do nieba -

         Jeden chybotliwy,

         Inny zawieszony,

         A wytrwać do końca

         Konsekwentnie trzeba.

         Lita ściana - skała,

         Co przestrzeń odgradza,

         Ostrzem swym rysuje

         Znaki przeznaczenia...

         Luz, miernota, pycha

         skały się nie ima;

         Głaz butny, mocarny

         Spada z przerażenia,

         Niewierna drobnica

         Sunie jak lawina.

 

 

              ORZEŁ

 

         Ze skalistej twierdzy,

         Z kleszczy zniewolenia,

         Jak myśl nieuchwytny,

         Nie do poskromienia,

         Wyrwał się gdzieś orzeł -

         Synonim wolności,

         Dumny i szlachetny

         Pan powietrznych włości;

         Łopocząc skrzydłami

         Zawisnął w przestrzeni,

         Nad marazmem życia

         Na dolinie ziemi;

         Wzbił się jeszcze wyżej

         Z krzykiem przeraźliwym,

         Wyrwanym gdzieś z serca,

         W tej ciszy straszliwym -

         JEZU,... RATUJ! - Rzucił

         Dwa słowa rozpaczy,...

         A szczyty oddały

         Dwa słowa - BÓG PATRZY...

 

 

              POLSKIE STAWY

 

         W twardej dłoni skryte,

         Zazdrośnie strzeżone

         Przez granity groźne

         Nad nimi zjeżone,

         Nieznane do końca,

         Niewidoczne z dala,

         Najcenniejsze skarby

         Łańcuch gór okala.

         Tam, gdy świt zagląda

         I czerń nocy niszczy,

         W bladym świetle pięknych

         Pięć pereł się błyszczy.

         Dniem słońce rozświetla

         Pierścień gór zamknięty -

         W dole pięciokrotnie

         Iskrzą się diamenty.

         Gdy szarością wieczór

         Dolinę osłoni -

         Tu cień dodatkowo

         Pięć onyksów chroni.

         Aż noc zrówna wszystko

         Jednaką ciemnością

         I srebrny medalion

         Wypłynie z godnością,

         Tajemniczy blask swój

         Pięciokrotnie wznieci -

         Na wszelkie zmylenie

         Pięć księżyców świeci.

 

 

              KAMIENNA CISZA

 

         Pejzaż księżycowy...

         Skalne rumowisko

         Toczących się zboczem

         Do doliny nisko,

         Żółto cętkowanych

         Odłamków granitu,

         Błyskających w świetle

         Słońca u zenitu;

         Zastygłe w chaosie,

         Rozrzucone wokół

         I drobne kamienie

         I ogromny cokół;

         Otulone ciszą

         Wielkie cmentarzysko

         Kamieni strąconych -

         Nieme uroczysko...

         Te wciśnięte w trawę

         Spadły już przed laty,

         A na tych co wczoraj - 

         Dziś wyrosły kwiaty.

 

 

              BURZA

 

         Wśród mgieł pokłębionych

         Czart rozpala ognie;

         Rozrzuca w przestrzeni

         Płonące pochodnie;

         Hucząca kanonadę,

         Powielaną echem

         Unosi wichura

         Zabójczym oddechem.

         Chmury płuczą skały

         Nagie strumieniami

         Wodospadów rwących

         Wąskimi żlebami

         I z diabelskim śmiechem

         Zęby szczerzą szczyty -

         Śląc apokalipsę

         Na wszelakie byty.

         Nikogo dokoła,

         Ani żywej duszy,

         Sam na sam z żywiołem

         Co granity kruszy;

         Myśli przemoknięte -

         Ptak wtulony w skale;

         Boże, pozwól jeszcze

         Raz jeden ocaleć...

 

 

               CHMURY

 

         Ciężkie bure chmury gnane siłą wiatru

         Granitowe skały ostrą brzytwą prują;

         Poszarpane kłęby, rozproszone w smugi

         przełęczami smętnie po zboczach się snują;

         Nic nie widać wokół, doliny zasnute

         Mgłą, która się kładzie na skalistej drodze,

         Ponad nią niezłomne, nie do pokonania,

         Wysokie i groźne szczyty sterczą srodze.

         Wszystko w zawieszeniu jakby bez oparcia;

         Gdzie droga właściwa? - myśl stawia pytanie -

         Czy to jeszcze ziemia, czy kraina Boga?

         Cisza wokół głucha, serca kołatanie...

         Czy stąd już do nieba może niedaleko?

         Cisza... Skały twarde niczego nie czują,

         Tylko ostrą brzytwą, posępnie i głucho,

         Ciągle jednakowo milcząc chmury prują.

 

 

               SIKLAWA

 

         Cichnie zgiełk wszelaki

         I drobne kwilenie,

         Gdy granatem maluje

         Zmierzch nocy pragnienie;

         Lecz sen ciszy nie zna

         Gdzie żywioł szalony

         Nadmiar chce wyrzucić

         Złowrogo skłębiony;

         Z impetem rozrywa,

         Druzgocze próg skalny,

         Na oślep w dół spada

         Spieniony, brutalny,

         Z hukiem co zagłusza

         Świat myśli splątanych

         W szatański wir tańca -

                                 Oprócz tej jedynej,

                                 Cichej kontemplacji

                                 W głębi dłoni skrytych

                                 TAJEMNIC RÓŻAŃCA. 

 

 

               NA MNICHA

 

          Gdy jakaś siła myśl gna

          Na wyżyny tatrzańskie,

          Niech pokutny, szlak trudny

          Zetrze wizje szatańskie;

          Niech wyboistą drogą

          Nie wiedzie żadna pycha

          By pokonać czy zdobyć

          Lub opanować Mnicha

          Bo legendą owiana

          Tajemnica tej góry

          Powtarzana przez wieki

          Budzi nastrój ponury -

          Ludzką małość obnaża

          I problemy niezmienne

          Burzące miłość, przyjażń,

          Zrozumienie wzajemne;

          Gdy zło serce odmienia,

          Człowiek Bogu niewierny

          Jest niczym skała martwy -

          Bo bezduszny, pazerny;

          Też brak uczuć prawdziwych

          Zmienia go w głaz nieżywy -

          Jest zawzięty... perfidny...

          Obojętny... fałszywy...

 

 

               JESIEŃ

 

         Chmury wilgocią obmywają góry,

         Ptaki pomilkły, pewnie odleciały

         I smutek spływa żlebami w doliny

         Do stawów, które jakby pociemniały

         Z żalu za blaskiem światła radosnego;

         Zbocza kosówek kirem obleczone,

         Między piargami uwięzione głazy

         Posępne, senne, może zamyślone,

         A może martwe, bo dziwnie zszarzały;

         Nawet zwierzyna gdzieś skryła się płocha;

         Cisza dokoła. W tej ciszy głos jakiś -

         Może ktos woła? Nie, to strumień szlocha...

         Milczące doliny spowite smętkiem,

         A ponad nimi skalne monumenty;

         Między szczytami wiatr szeptem oznajmia,

         Że Tatry to skrawek tej ziemi święty!

         Mgła skrywa skalne kamienne chodniki

         Pnące się w górę, wyboiste, trudne;

         Jesienią już nikt się tu nie zapuszcza,

         Bo trudy dla ludzi są dziś zbyt nudne;

         Pośród niepewności co warto, co nie,

         Porzucone ścieżki dla wygodnych dróg;

         Trudne drogowskazy z prostych tkane słów!

         Opuszczone Tatry,

         Opuszczony Bóg... 

 

 

               ZADUSZKI

 

         Po zboczach się snują

         Sazre mgły jesienne,

         Roztaczając ciszę,

         Smutne, jakieś senne,

         A szczyty w ramionach

         Chmur mocno ściśnięte

         Straż wieczną trzymają -

         Pomniki zaklęte

         Historii odwiecznych,

         Czasów niepamiętnych,

         Dziejów patetycznych

         I grzesznych i świętych;

         W milczeniu, w zadumie

         I w płaczu daremnym

         Zastygłym w niemocy

         I w smutku jesiennym.

         Wokół, milcząc, zjawy

         Krążą przyczajone,

         Rozpaczą i bólem

         Nieznanym zwiedzione,

         Strzegą uroczyska -

         Dziwne, tajemnicze,

         Skazane za karę

         Na życie pątnicze.

         Tu więzione w skałach

         Cienie dni minionych

         Serwują rachunek

         Spraw niedokończonych...

         Może ktoś wiedziony

         Wizjami zbawienia,

         Krzyż tutaj postawi

         Dla niezapomnienia,

         A duszy cierpiącej

         W niewoli granitu,

         Wyszepta modlitwę

         Dla lepszego bytu...