POEZJA
REMINISCENCJE TATRZAŃSKIE
PORANEK
Na krawędzi nocy i na dnia granicy,
Gdy ciemność jasności miejsca ustępuje,
A rześkie powietrze sen z oczu przegania -
To myśl pierwsze słowa ku Bogu kieruje;
Nieświadoma drogi - bo zew sam poniesie,
U progu dnia snuje wyprawę w błękity -
Żlebami, graniami, w górę ponad szczyty...
Ufność swą pokłada w Miłości bez granic,
Do której zanosi milczące wołanie
O rozsądek nad każdym stawianym krokiem,
O opatrzność, kiedy rozsądku nie stanie.
Jednak zanim niebo przychylnością błyśnie,
Zorze rozpalają swe piekielne watry;
Ku przestrodze tarcza ognista się wznosi;
Niby stosy świętych płoną dumne Tatry...
CISZA I BIEL
Biel mgieł z bielą śniegu miesza się i łączy
W całość jednolitą, gdzie nie widać krańców
Doliny, ni góry, ni przestrzeni żadnej,
Łagodności zbocza, czy skalnych ostańców.
W gęstwinie tej bieli cisza wokół martwa -
W bladości iskrzącej wzmaga się, pomnaża,
W odchłani dalekiej, a może w przestworzach,
Przyciąga, zadziwia, a nawet przeraża...
Na końcu to świata czy u niebios progu? -
Aż strach, że nawet myśl tę biel zmącić może,
A ciszę rozległą i porażającą
To jedno najcichsze westchnienie - mój Boże!
NOCNA WĘDRÓWKA
Dookoła czarna
Noc zalega ciszą,
W górze migotliwe
Tylko gwiazdy wiszą
I blady krąg świetlny
Rozjaśnia kamienie
Wijące się ścieżką
Tatrzańskie sumienie,
Co na odsłoniętej
Przestrzeni widnieje,
Znikając w kosówkach
Zupełnie ciemnieje;
Martwota totalna,
Odgłosu żadnego,
Nawet wiatr nie zmąci
Porządku takiego,
Ni ptak, ni mucha,
Ni szalest gałęzi;
I ślepo i głucho
Niczym na uwięzi;
I w górę i dalej,
Znów trochę poświaty
I znowu mrok tępy -
Włóczęga w zaswiaty.
Z odchłani wychynął
Szczyt kolejnej góry
To Świstowa Czuba -
Wierch nocą ponury.
Nagle huk Siklawy
Milczenie przerywa,
Słychać jak Stawiarski
Próg woda rozrywa -
Wielki dzwon tatrzański
Co obwieszcza komu
Pobliże schroniska...
No, nareszcie w domu!
APOKALIPSA
Czy anioł śmierci kiedyś tu wędrował,
Że dziwne stwory, które zastał żywe
Zaklął na wieki w postaci granitu,
W panicznej ucieczce skręcone, krzywe?
Zastygłe w bólu, w ostatniej rozpaczy,
Ciszy nie zmącą krzykiem przeraźliwym,
Bo uwięziony we wnętrzu skalistym
Jest razem z nimi milczący, nieżywy;
Po tym straszliwym, dzikim cmentarzysku
Bezczelny wiatr hula i mgły przegania...
A głazy, martwi tragedii świadkowie
Czekają na dzień swego zmartwychwstania...
KAMIENNA DROGA
Kamień na kamieniu,
Za kamieniem kamień
Do góry z mozołem
Wznosi się do nieba -
Jeden chybotliwy,
Inny zawieszony,
A wytrwać do końca
Konsekwentnie trzeba.
Lita ściana - skała,
Co przestrzeń odgradza,
Ostrzem swym rysuje
Znaki przeznaczenia...
Luz, miernota, pycha
skały się nie ima;
Głaz butny, mocarny
Spada z przerażenia,
Niewierna drobnica
Sunie jak lawina.
ORZEŁ
Ze skalistej twierdzy,
Z kleszczy zniewolenia,
Jak myśl nieuchwytny,
Nie do poskromienia,
Wyrwał się gdzieś orzeł -
Synonim wolności,
Dumny i szlachetny
Pan powietrznych włości;
Łopocząc skrzydłami
Zawisnął w przestrzeni,
Nad marazmem życia
Na dolinie ziemi;
Wzbił się jeszcze wyżej
Z krzykiem przeraźliwym,
Wyrwanym gdzieś z serca,
W tej ciszy straszliwym -
JEZU,... RATUJ! - Rzucił
Dwa słowa rozpaczy,...
A szczyty oddały
Dwa słowa - BÓG PATRZY...
POLSKIE STAWY
W twardej dłoni skryte,
Zazdrośnie strzeżone
Przez granity groźne
Nad nimi zjeżone,
Nieznane do końca,
Niewidoczne z dala,
Najcenniejsze skarby
Łańcuch gór okala.
Tam, gdy świt zagląda
I czerń nocy niszczy,
W bladym świetle pięknych
Pięć pereł się błyszczy.
Dniem słońce rozświetla
Pierścień gór zamknięty -
W dole pięciokrotnie
Iskrzą się diamenty.
Gdy szarością wieczór
Dolinę osłoni -
Tu cień dodatkowo
Pięć onyksów chroni.
Aż noc zrówna wszystko
Jednaką ciemnością
I srebrny medalion
Wypłynie z godnością,
Tajemniczy blask swój
Pięciokrotnie wznieci -
Na wszelkie zmylenie
Pięć księżyców świeci.
KAMIENNA CISZA
Pejzaż księżycowy...
Skalne rumowisko
Toczących się zboczem
Do doliny nisko,
Żółto cętkowanych
Odłamków granitu,
Błyskających w świetle
Słońca u zenitu;
Zastygłe w chaosie,
Rozrzucone wokół
I drobne kamienie
I ogromny cokół;
Otulone ciszą
Wielkie cmentarzysko
Kamieni strąconych -
Nieme uroczysko...
Te wciśnięte w trawę
Spadły już przed laty,
A na tych co wczoraj -
Dziś wyrosły kwiaty.
BURZA
Wśród mgieł pokłębionych
Czart rozpala ognie;
Rozrzuca w przestrzeni
Płonące pochodnie;
Hucząca kanonadę,
Powielaną echem
Unosi wichura
Zabójczym oddechem.
Chmury płuczą skały
Nagie strumieniami
Wodospadów rwących
Wąskimi żlebami
I z diabelskim śmiechem
Zęby szczerzą szczyty -
Śląc apokalipsę
Na wszelakie byty.
Nikogo dokoła,
Ani żywej duszy,
Sam na sam z żywiołem
Co granity kruszy;
Myśli przemoknięte -
Ptak wtulony w skale;
Boże, pozwól jeszcze
Raz jeden ocaleć...
CHMURY
Ciężkie bure chmury gnane siłą wiatru
Granitowe skały ostrą brzytwą prują;
Poszarpane kłęby, rozproszone w smugi
przełęczami smętnie po zboczach się snują;
Nic nie widać wokół, doliny zasnute
Mgłą, która się kładzie na skalistej drodze,
Ponad nią niezłomne, nie do pokonania,
Wysokie i groźne szczyty sterczą srodze.
Wszystko w zawieszeniu jakby bez oparcia;
Gdzie droga właściwa? - myśl stawia pytanie -
Czy to jeszcze ziemia, czy kraina Boga?
Cisza wokół głucha, serca kołatanie...
Czy stąd już do nieba może niedaleko?
Cisza... Skały twarde niczego nie czują,
Tylko ostrą brzytwą, posępnie i głucho,
Ciągle jednakowo milcząc chmury prują.
SIKLAWA
Cichnie zgiełk wszelaki
I drobne kwilenie,
Gdy granatem maluje
Zmierzch nocy pragnienie;
Lecz sen ciszy nie zna
Gdzie żywioł szalony
Nadmiar chce wyrzucić
Złowrogo skłębiony;
Z impetem rozrywa,
Druzgocze próg skalny,
Na oślep w dół spada
Spieniony, brutalny,
Z hukiem co zagłusza
Świat myśli splątanych
W szatański wir tańca -
Oprócz tej jedynej,
Cichej kontemplacji
W głębi dłoni skrytych
TAJEMNIC RÓŻAŃCA.
NA MNICHA
Gdy jakaś siła myśl gna
Na wyżyny tatrzańskie,
Niech pokutny, szlak trudny
Zetrze wizje szatańskie;
Niech wyboistą drogą
Nie wiedzie żadna pycha
By pokonać czy zdobyć
Lub opanować Mnicha
Bo legendą owiana
Tajemnica tej góry
Powtarzana przez wieki
Budzi nastrój ponury -
Ludzką małość obnaża
I problemy niezmienne
Burzące miłość, przyjażń,
Zrozumienie wzajemne;
Gdy zło serce odmienia,
Człowiek Bogu niewierny
Jest niczym skała martwy -
Bo bezduszny, pazerny;
Też brak uczuć prawdziwych
Zmienia go w głaz nieżywy -
Jest zawzięty... perfidny...
Obojętny... fałszywy...
JESIEŃ
Chmury wilgocią obmywają góry,
Ptaki pomilkły, pewnie odleciały
I smutek spływa żlebami w doliny
Do stawów, które jakby pociemniały
Z żalu za blaskiem światła radosnego;
Zbocza kosówek kirem obleczone,
Między piargami uwięzione głazy
Posępne, senne, może zamyślone,
A może martwe, bo dziwnie zszarzały;
Nawet zwierzyna gdzieś skryła się płocha;
Cisza dokoła. W tej ciszy głos jakiś -
Może ktos woła? Nie, to strumień szlocha...
Milczące doliny spowite smętkiem,
A ponad nimi skalne monumenty;
Między szczytami wiatr szeptem oznajmia,
Że Tatry to skrawek tej ziemi święty!
Mgła skrywa skalne kamienne chodniki
Pnące się w górę, wyboiste, trudne;
Jesienią już nikt się tu nie zapuszcza,
Bo trudy dla ludzi są dziś zbyt nudne;
Pośród niepewności co warto, co nie,
Porzucone ścieżki dla wygodnych dróg;
Trudne drogowskazy z prostych tkane słów!
Opuszczone Tatry,
Opuszczony Bóg...
ZADUSZKI
Po zboczach się snują
Sazre mgły jesienne,
Roztaczając ciszę,
Smutne, jakieś senne,
A szczyty w ramionach
Chmur mocno ściśnięte
Straż wieczną trzymają -
Pomniki zaklęte
Historii odwiecznych,
Czasów niepamiętnych,
Dziejów patetycznych
I grzesznych i świętych;
W milczeniu, w zadumie
I w płaczu daremnym
Zastygłym w niemocy
I w smutku jesiennym.
Wokół, milcząc, zjawy
Krążą przyczajone,
Rozpaczą i bólem
Nieznanym zwiedzione,
Strzegą uroczyska -
Dziwne, tajemnicze,
Skazane za karę
Na życie pątnicze.
Tu więzione w skałach
Cienie dni minionych
Serwują rachunek
Spraw niedokończonych...
Może ktoś wiedziony
Wizjami zbawienia,
Krzyż tutaj postawi
Dla niezapomnienia,
A duszy cierpiącej
W niewoli granitu,
Wyszepta modlitwę
Dla lepszego bytu...